Resztę czasu poświęciła Halina nauczaniu starszej młodzieży, a nawet dorosłych z Marją i Anną Lipską na czele. Siostry, ucząc się u niej zawiłej sztuki czytania i pisania, zaofiarowały jej dużą izbę, gdzie w godzinach popołudniowych zbierała się na naukę spora gromadka.
Halina, ucząc Poleszuków, nie opuszczała żadnej sposobności, aby budzić w słuchaczach swoich szacunek i miłość do Polski, przypominając o historycznej przynależności tego kraju do Rzeczypospolitej i o jej prawie do Polesia. Ta praca, po rozmowie z Lipskim i Ostapem, stała się dla niej — celem jej życia.
Pewnej niedzieli, podczas, gdy odwiedzała chorych, przyjechała do niej z sąsiedniej wioski Antonówki nieznana jej Oryna Kaliniukowa.
Baba, zniecierpliwiona i rozdrażniona długiem oczekiwaniem, wpadła na Halinę z krzykiem i wyrzutami:
— Płacą wam pieniądze rządowe, to musicie siedzieć w domu, w domu, powiadam, a nie latać gdzieś po błoniach, jak ta...
Przygotowała sobie zawczasu pewne złośliwe i brzydkie porównanie, lecz nie użyła go, bo Halina odrazu wytrąciła jej broń z ręki.
Spokojnym, lecz twardym głosem przerwała wściekły potok słów chłopki:
— W jakiej to sprawie przyjechaliście do mnie? Mówcie prędko i krótko, bo dziś jest niedziela, dzień wypoczynku po mojej ciężkiej pracy.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.