Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

wtedy chłopca, ale w miesiąc potem wypuścili. Strzelbę miał, bo miał, lecz nie karabin, tylko śrótówkę do polowania na kaczki, „ciecieruki“ i głuszce... Panienko, proście Konstantyna, aby zaniechał wypraw do puszczy, bo nieszczęściem się to skończy, a ja syna stracę — jedynaka! Konstantyn dla was wszystko zrobi, o co go poprosicie, — w ogień skoczy, jeżeli każecie mu...
— Dlaczegóż miałby mnie właśnie usłuchać? — spytała Halina, marszcząc brwi.
Stary Ramult uśmiechnął się chytrze.
— Słyszeliście, panienko, że Konstantyn nazywa mnie znachorem, no to i — prawda! Wiem ja coś o nim, może lepiej, niż on sam rozumie siebie, tymczasem... tymczasem...
Halina nic nie odpowiedziała na te zagadkowe słowa Poleszuka i wkrótce poczęła żegnać gościa, tłumacząc się pracą, którą dziś jeszcze musi skończyć.
Pozostawszy sama, zamyśliła się nad tem, co posłyszała od Ramulta.
Samo opowiadanie jego o dramacie tych ludzi, których, spotykając codziennie, nie podejrzewałaby nigdy o pełne przygód, tajemnicze życie, zaciekawiło ją głęboko, lecz jeszcze bardziej zastanowiły słowa starego o stosunku młodego Lipskiego do niej samej.
Zwierzenia Ostapa rzuciły pewne światło na postępowanie i uczucia Konstantego.
— Czyżby on zakochał się we mnie naprawdę? — pomyślała z trwogą, a później z oburze-