Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

niem zadała sobie w duchu inne pytanie: — Jak śmiał pokochać mnie — Halinę Olmieńską ten prostak w świtce i łapciach?!
Nagle jakiś złośliwy, chichocący głos wewnętrzny odezwał się szyderczo:
— Halinę Olmieńską? Przypomnij sobie balik seminaryjny!...
Opuściła głowę, jakgdyby smagnięta batem.
Obudzone raptownie wspomnienie wzburzyło całą jej istotę, a były w tem zrywająca się namiętność, miłosne poszukiwanie w przeszłości najdrobniejszych, pełnych cudownego znaczenia szczegółów, tęsknota i żal bezmierny, które niby gorzki, jadowity płyn, napełnił jej serce, wysuszył gardło i wargi, a policzkom nakazał zapłonąć rumieńcem upokorzenia.
Po odejściu Ostapa Ramulta, który zostawił po sobie w małej izdebce kwaśny zapach wełnianego samodziału, niedogarbowanej skóry postołów i ckliwie słodkiego dymu machorki, opanowały ją znowu niedobre myśli.
Usiadła przed lusterkiem, lecz spojrzenie jej padło na portret matki.
Rasowa twarz i wyniosła postać pani Olmieńskiej, tej damy z dobrych, starych czasów — zdradzały niepodlegającą krytyce i wątpliwości wyższość stanu, krwi i umysłu.
Halina mimowoli przyjrzała się sobie w lustrze. Spoglądała na doskonale piękną twarz swoją, śmiało zakreślone brwi, duże, podłużne oczy, nieco ponure i smętne, miękką falę kasztanowatych wło-