Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

a nawet zaciekawia ją, jak tajemnicza opowieść — rozpoczęta i nagle urwana.
— Dziękuję za dobre o mnie przekonanie — powiedziała. — Ale nie obiecujcie tego, co może się okazać ponad siły!
Uśmiechnęła się sztucznie i dorzuciła:
— A nuż ktoś wam powie, że podpaliłam Warszawę!
Wybuchnęła nienaturalnie głośnym śmiechem i śmiała się długo.
Konstanty wpatrywał się w nią badawczym wzrokiem, wreszcie mruknął:
— A tak i wtedy — też! Ubierajcie się, panienko, a szybko, bo, jak płynąć, to płynąć!... Kawał drogi do Dziemiatycz, a i jazów tam rybacy naklecili — strach!
Powiedziawszy to, zbiegł na brzeg i jął spychać łódź na wodę. Niewątpliwie musiał przygotować ją zawczasu, bo pośrodku leżał już snop słomy, okryty kilimem w czerwono-czarne pasy, i nowa kobiałka łykowa pełna ulęgałek i śliwek.
Wziął długie wiosło do rąk i, wskoczywszy do czółna, popchnął je bliżej do ścieżki, biegnącej od zagrody ojca. Nagle podniósł głowę i cały zamienił się w słuch.
Lekki wiatr doniósł tu odgłosy kilku strzałów. Przysłaniając oczy kapeluszem, Konstanty wpatrywał się w daleki zakręt Łani, gdzie podnosiły gęste korony wysokie drzewa, pamiętające jeszcze istniejącą tu dawniej zwartą puszczę, z której pozostały teraz żałosne resztki.