Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

Bystry wzrok człowieka lasów i bagien, łowcy i rybaka — dostrzegł natychmiast ciemne punkciki, szybujące nad odległym, zamglonym, jak zawsze, widnokręgiem.
— Kaczki!... — splunął z niezadowoleniem do wody. — Jacyś myśliwi płyną...
Spojrzał w stronę wsi, lecz Haliny nie było jeszcze widać. Zmarszczył więc czoło i, z siłą wbiwszy wiosło w miękkie dno, zapalił papierosa.
— Dokąd płyniesz? — spytała go przechodząca z wiadrami młoda kobieta, odsłaniając w zalotnym uśmiechu białe, zdrowe zęby.
Wypuścił niedbale strugę dymu.
— Do Dziemiatycz!! Umówiliśmy się z Wasylem Ramultem... a biorę z sobą naszą panienkę, bo do kościoła się wybiera.
Poleszuczka zaśmiała się chytrze, podtykając wyżej barwny „andarak“[1].
Lipski przymrużył stalowe oczy i, gwizdnąwszy przeciągle, rzucił w przestrzeń:
— Hej-hej, mołodzico, widzę, żeś głupia!
Nie obraziła się bynajmniej, bo, wybuchając śmiechem, odkrzyknęła mu:
— A ty — mądry jesteś, Kostku, ino rąbiesz drzewo ponad miarę...
Nic jej nie odpowiedział i, nie patrząc na babę, jął głośno gwizdać.

Gdy nadeszła Halina, pomógł jej usadowić się

  1. Spódnica.