Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

wygodnie i wprawnym ruchem odepchnął łódź od brzegu.
Wparłszy silne nogi w jej dno, pochylał się i prostował rytmicznie, odpychając się od dna i przerzucając przez rękę długie wiosło.
Szeleściły roztrącane liście i pędy lilij wodnych, zgrzytały sztywne tataraki i sitowia, zgniecione dziobem duszehubki, która płynęła równo, bez szmeru, ślizgając się po ciemnej, spokojnej powierzchni Łani.
Konstanty długo milczał, a zrozumiawszy, że Halina jest zamyślona, zaczął śpiewać zwykłą piosenkę rybacką — monotonną i smutną.
Myśli rzewne i niejasne, niedochodzące do świadomości, płynęły powolnym potokiem w jego głowie i wymagały jakiegoś gwałtownego czynu. Wspierał się więc z całą siłą o ramię wiosła i, potężniej wbijając je w muł, nadawał łódce pęd coraz szybszy.
Woda pod wysoko zadartym dziobem pluskała warkotliwie, a dwie rozbiegające się smugi wody, niby lemieszem płatane skiby, uciekały z sykiem, umierając w gąszczu oczeretów i na czarnych łachach przybrzeżnych.
Rozśpiewał się też na dobre i nie widział już, że Halina uważnie mu się przygląda. Na przybladłej jej twarzy błąkał się przyjazny, chociaż lekko ironiczny uśmiech, gdyż kilka razy z rzędu pomyślała sobie, że płynie niby z gondoljerem, po jakimś zapuszczonym i zapomnianym kanale na