Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

San Erasmo, o czem tak lubiła opowiadać jej pani Grzędakowska, rozkochana w Wenecji.
Oczy Haliny mimowoli jednak i bezwiednie coraz częściej zwracały się ku stojącej w łodzi sylwetce młodego Poleszuka. Na tle bladego nieba odcinała się ona w różnych, rytmicznie powtarzających się pozach.
Halina widziała Konstantego w potężnym rzucie wtył, gdy stał oparty o długie wiosło, z podniesioną głową, przymkniętemi oczami i rozwianym kosmykiem włosów na czole, to znów pochylonego naprzód, gdy prężył mięśnie na karku, drapieżnym, namiętnym ruchem wyciągał szyję, otwierał stalowe oczy i zlekka rozchylał wargi, błyskając bielą zębów. Ukrytą mocą, uporem i zawziętem dążeniem do celu tchnęła muskularna i zwinna postać młodego Lipskiego.
Posłyszawszy jego śpiew, uświadomiła sobie, że chłopak ma dźwięczny głos barytonowy i to sprawiło jej przyjemność.
Gdy Konstanty skończył swoją niezawiłą piosenkę, zauważyła:
— Macie zupełnie ładny głos, Konstanty! Tylko śpiewaliście tak smutno...
Podniósł wiosło i wyprostował się.
— Pieśni nasze, jak ta ziemia, niewesołe są... — odpowiedział, zmieszany, wzruszając ramionami i chusteczką ocierając pot z czoła.
— Nauczę was wesołych, pełnych nadziei i siły, pieśni naszych — polskich! Zaśpiewajmy razem, to rychlej zapamiętacie!