Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

Skolei zaczęła śpiewać swym niskim, ciepłym głosem, który tak głęboko wzruszał zawsze panią Olmieńską i był powodem, że za życia męża marzyła o artystycznej karjerze dla Haliny.
Konstanty słuchał w milczeniu, zamarły w bezruchu, bojąc się oddychać głośno i z nienawiścią patrząc na wynurzające się z cichym pluskiem twarde liście grążeli.
Gdy umilkła, szepnął z wetschnieniem:
— Panienka tak śpiewa, że nawet człowiek, z gniewu oszalały, i ten uciszyłby się i... zapłakał!
W oczach Konstantego rzeczywiście zaszkliły się łzy. Poczuł to i szybkim ruchem wbił wiosło w dno.
— Gadu — gadu, a do Dziemiatycz jeszcze daleko! — zaśmiał się wstydliwie i znowu popędził łódź.
Halina powtórzyła piosenkę, a Lipski wtórował jej teraz półgłosem, zapatrzony w najmniejszy ruch jej ust i wsłuchany w każde słowo.
— No, a teraz wy sami! — powiedziała, spoglądając na Lipskiego i biorąc gruszkę z koszyczka. — Nie bójcie się!...
Zaczął śpiewać niepewnym jeszcze, co chwila załamującym się głosem. Halina poprawiała go i zachęcała.
Przerwali wkrótce, bo czółno wpłynęło w sieć jazów. Z wody sterczały cienkie paliki, tam i sam ciągnęły się zagrody, splecione z prętów; dno lekkiej duszehubki ślizgało się i przewalało przez zatopione pnie wierzb. Dokoła pluskała woda, na-