Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

gle wstrzymana w zaporach, wartko biegły wiry i pienne strugi, bijące w pale i syczące na przeszkodach, ukrytych pod powierzchnią rzeki.
Poleszuk szybciej i częściej odrzucał się i zginał gwałtownie, pchając czółno poprzez jazy i lawirując zręcznie w ich zawiłym labiryncie.
Wreszcie wywiódł łódź na spokojną toń i, jakgdyby odpowiadając własnym myślom, zawołał z wybuchem:
— Takim głosem, jak u panienki, to grzesznika do nieba można zaprowadzić, a wściekłego wilka — urobić na jagnię!
Halina zaśmiała się zawstydzona nieco tak entuzjastyczną i szczerą pochwałą i zaczęła opowiadać Poleszukowi, jak dozorowała pewną bardzo nieszczęśliwą, chorą dziewczynę, uspokajając ją śpiewem, gdy ta miewała napady szału.
— Ciężkie miała panienka życie! — zauważył ze współczuciem Konstanty.
Potrząsnęła główką i odpowiedziała bez namysłu:
— Nie było to jednak najcięższe!... Zresztą od szczęśliwego życia nie ucieka się na Polesie...
Drgnął nagle i przestał pracować wiosłem. Patrzał teraz na Halinę z jakąś bolesną przenikliwością i zdumieniem, jakgdyby zobaczył ją po raz pierwszy.
Po chwili spuścił oczy i, mruknąwszy ze smutkiem:
— To dlatego tylko pozostajecie na Polesiu?... — popędził czółno ze zdwojoną siłą.