Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

Halina wyczuła gorycz i wyrzut w jego głosie, więc natychmiast się poprawiła:
— O, nie! Bardzo mi się podoba praca wśród was... no, ale zrozumiecie, chyba, że, zanim nie poznałam tego kraju i ludu, wolałabym była pracować gdzieś wśród Polaków, na nieco suchszej ziemi.
To powiedziawszy, zaśmiała się pojednawczo i zamierzała zakończyć rozmowę żartem:
— Ktoś mi mówił, że na Polesiu żaby się lęgną nawet w bucikach... a ja się brzydzę żabami!
Lipski zbył milczeniem żart Haliny i dopiero, gdy znów wjechali w szuwary i w mrok, bo nad głowami ich zwisały gałęzie wiązów, olch i jarzębin, odezwał się twardym głosem, w którym wyczuwał się wyraźny już wyrzut:
— Panienka pracuje i tu — wśród Polaków... My nikomu nie pozwolimy was skrzywdzić!...
W tonie głosu Lipskiego było tyle prawdziwego ciepła i smutku, że Halina, uradowana szczerze, klasnęła w dłonie i zawołała wesoło:
— Ach — prawda! Zapomniałam zupełnie! Przecież jestem wśród Ramultów, którzy o starszeństwo chcą z Radziwiłłami się prawować, i Lipskich, co to królewicza Władysława na tronie moskiewskim osadzić zamierzali! Opowiedzcie mi, Konstanty, jak to z tym waszym pra-pra-dziadem — i Michałkiem było?
Poleszuk, nic jej nie odpowiadając, zaczął się oglądać na wszystkie strony i nadsłuchiwać, wre-