Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Halina, obawiając się zdradzić Ramulta, obojętnym głosem wtrąciła:
— Zemsta nie wskrzesi umęczonego Fedora...
Konstanty targnął głową i spojrzał na nią z zawziętym wyrazem w oczach.
— Tak myślicie? — pytał niemal groźnie, błysnąwszy nagle zimnemi oczami. — Cóż to? Dla nas Poleszuków inszy ustanawiacie honor, a dla siebie znów inszy? Wiem ja od pewnego księdza, którego woziłem do Łachwy, że Polaki umieją się o swoje krzywdy upominać. Ot, naprzykład, za dawnych, kozackich jeszcze czasów było tak z błogosławionym Andrzejem Bobolą! Szlachcic był to wysokiego rodu, a potem w Pińsku w klasztorze żył i do wiary łacińskiej Poleszuków nawoływał. Koło Janowa, pomiędzy wioską Mogilną i Pieredziłem mołojcy atamana Nebaby schwytali błogosławionego i mękę mu zadali, a setnik Byczek głowę mu odrąbał. Nie mówili wtedy Polaki, że zemsta nie pomoże męczennikowi, oj, nie mówili! Ordowie, Szczyttowie, Pusłowscy i Skirmuntowie skrzyknęli się wmig i dogonili setnika Byczka tuż nad Piną. Dwadzieścia palów tam stanęło, a ile głów kozackich z karków spadło?! I — sprawiedliwie zrobili panowie szlachta!... A ja — ciemny Poleszuk miałbym to swojej krwi nie pomścić?! Darować wszystko i niby w dennym ile zagrzebać wspomnienia o tem, że jakiś tam rzeźnik Piotruk skórę z Lipskiego, niby z wieprza ściągał i trzewia mu wypruwał? Z Lipskich ja pochodzę, panienko,