Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.



VIII.

Pożegnawszy Lipskiego, Halina poszła ku kościołowi, którego potężne mury i wysoka dzwonnica wznosiły się na pagórku, obrośniętym ciemnym wieńcem drzew. Kościół panował nad całą okolicą, rozpościerając nad nią złote ramiona krzyża, połyskującego w czerwonawem świetle słońca. Dobrze utrzymana, brukowana droga, biegła przez grabowy gaj ku świątyni.
Halina szła szybkim krokiem, czując na sobie rozżalony wzrok Konstantego, z niemiłem wrażeniem, że wyrządziła mu mimowolną krzywdę. Robiła sobie wyrzuty z tego powodu i postanowiła liczyć się z każdem słowem w tem nieznanem jej jeszcze dostatecznie środowisku różnorodnych psychologij i nastrojów.
Przez wysoką furtę w grubym murze weszła na dziedziniec. Z pomiędzy kamieni wyrastały wysokie chwasty i trawa, kilka starych, rozłożystych lip otaczało świątynię, ni to straż przyboczna, co broniła jej przez długie wieki.
Dowiedziawszy się od siedzącej na krużganku żebraczki, że nieszpory jeszcze się nie rozpoczęły, Halina zaczęła chodzić po obszernym dziedzińcu, oglądając z ciekawością starożytną budowlę.