Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

już za drzewami, uderzył się nagle pięściami w pierś i syknął. Po chwili zapalił papierosa, lecz cisnął go natychmiast do wody. Nie mógł się uspokoić, więc, aby zagłuszyć niepojętą trwogę, wyciągnął łódź na brzeg, coś mrucząc do siebie. Troskliwie poprawił zbity nieco na bok snop słomy, starannie podetkał pod niego kilim i blaszanką wyczerpał wodę z dna czółna. Skończywszy z tem, usiadł na okrągłym, omszałym kamieniu i znowu zapalił papierosa, zapatrzony w dym rozpływający się w nieruchomem powietrzu.
Na czole jego zbierały się i poruszały zmarszczki. Mocne palce lewej ręki z siłą wpijały się w kolano; koło uszu wyrastały mu nagle i znikały naprężone mięśnie, tworząc dwa ruchome, drgające guzy. Oczy miał przymrużone, jakgdyby w nadmiernym wysiłku myśli, a w pewnej chwili wypełzła nieznośna trwoga i zmieniła się w grymas przerażenia. Stęknął i z siłą wciągnął powietrze całą piersią.
Konstanty zerwał się raptem z kamienia i długo chodził szybkim krokiem po brzegu, wbijając wzrok w ziemię i myśląc o czemś uporczywie.
Wreszcie spojrzał na kościół i ruszył ku niemu, ponury i zaniepokojony coraz bardziej. Zdjąwszy kapelusz i ostrożnie stąpając, wszedł do wnętrza i oczami szukał Haliny. Po kilku minutach dopiero odnalazł ją, klęczącą tuż przy murze, koło wejścia, więc bez szmeru na palcach cofnął się i stanął za nią.
Jakiś bolesny niepokój zmusił go wpatrywać się