w pochyloną kornie głowę nauczycielki i w jej postać, pełną pokory i zgnębienia.
Ostry słuch jego pochwycił ciche westchnienia i od czasu do czasu zrywający się z jej ust szept głośniejszy i gorętszy.
Nic nie wiedział, a przecież czuł wyraźnie, że jakieś niebezpieczeństwo zawisło nad tą „panienką“, na którą ledwie śmiał oczy podnieść, dla której przestał hulać po szynkach i wieczorynkach, aby nie miała go za ciemnego i dzikiego prostaka, zwykłego chłopa poleskiego.
Skąd groziło jej niebezpieczeństwo?
Z jakiego źródła płynęło, gdzie i jak miało w nią uderzyć, — nie wiedział i nie mógłby dociec, lecz czuł, że gotów jest bronić jej, nie szczędząc własnego życia.
Stał przy niej, jak cień, gotów do obrony i pomocy, stroskany i pełen dręczącej trwogi.
Halina modliła się długo.
Uniosła głowę i obejrzała się zdumiona dopiero w chwili, gdy po skończonem nabożeństwie organy umilkły odrazu.
Natychmiast spostrzegła Konstantego, w roztargnieniu uśmiechnęła się do niego i postąpiła parę kroków naprzód.
Lipskiemu wydało się, że zamierza przemówić do niego, więc pochylił głowę i ogarnął ją ciepłem, rzewnem spojrzeniem.
Oczy jego przypomniały jej to, co przeżyła niegdyś, co miała za „pieśń nad pieśniami“, a potem okupiła jadowitym wstydem i pogardą dla siebie.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.