Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej samej chwili z zakrystji wyszedł ksiądz i usiadł w konfesjonale. Halina, nie zdając sobie sprawy, co czyni, chwiejnym krokiem skierowała się ku niemu i uklękła przy kratce.
— In nomine Patris et Filii... — zaczął ksiądz, lecz urwał i ze zdumieniem nadsłuchiwał.
Posłyszał bowiem dziwne słowa, nieznajomym mu głosem wypowiedziane:
— Po radę, naukę, pocieszenie przychodzę, nie do spowiedzi, ojcze duchowny, bom niegodna, niegodna...
Długo klęczała Halina przy konfesjonale, a, gdy wreszcie pochyliła głowę ku ziemi — ksiądz półgłosem zaczął odmawiać modlitwę, nakreślił nad klęczącą znak krzyża i dał rozgrzeszenie.
— Jutro o 6-ej rano przychodź na mszę... — powiedział ksiądz i, spojrzawszy w jej zapłakane, gorejące oczy, dodał: — Bóg i Matka Boska dadzą ci pocieszenie i ukoją twe serce...
Halina, przechodząc koło Lipskiego, skinęła nań, a gdy znaleźli się na dziedzińcu, ujęła go za rękę i tłumaczyła mu serdecznie:
— Bardzo przepraszam was, Konstanty, że muszę narazić was na zawód... Ale to przypadek, zupełny przypadek!... Chciałam o coś prosić księdza, poradzić się z nim, a on namówił mnie na spowiedź... Dał mi rozgrzeszenie, odpuszczenie ciężkich grzechów moich — czy rozumiecie, Konstanty?! — zawołała z wybuchem szczęścia. — Jutro rano o 6-ej będę na mszy i dostąpię Komunji Świętej... Tak długo, długo byłam tego pozbawio-