Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

na! Jakież szczęście mnie spotkało w Dziemiatyczach, zawdzięczając wam, tylko wam, Konstanty, bo ja nie wiedziałam nawet, że kościół jest tak blisko! To wy przywieźliście mnie tu! Dziękuję wam!...
Ściskała mu rękę i mocno ją potrząsała, mówiąc urywanym, wzruszonym głosem:
— Musicie teraz wracać sami, a powiedzcie w szkole, że jutro po południu odrobię opuszczone lekcje, bo ksiądz obiecał, że dowiezie mnie swoim wózkiem... Dowidzenia tymczasem, Konstanty! Proboszcz zaprosił mnie do siebie, mieszka tu z siostrą — wdową...
Lipski nie odzywał się, z coraz większą trwogą, wpatrując się w oczy Haliny. Gdy już skierowała się ku plebanji, dopędził ją i szepnął prosząco:
— Panienko, i ja pozostanę tu do jutra... Jeżeli o siódmej rano odpłyniemy stąd — to z prądem w godzinę będziemy w Harasymowiczach... Popędzę obijanik, że aż wodę wspieni!... Spokojniejszy będę...
Popatrzyła na niego z wdzięcznością i odpowiedziała:
— Dziękuję wam za serce!
Rozradowany nagle Konstanty chciał coś dodać jeszcze do swej prośby, lecz, przypomniawszy sobie słowa Haliny, przygryzł wargi. Pożegnał ją w milczeniu i odszedł zamyślony i dziwnie pogodny, a nie obejrzał się ani razu.
Nauczycielka tymczasem czekała przed plebanją na proboszcza i razem z nim weszła do schludnej