Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

księżej siedziby, gdzie uderzył ją silny aromat miodu.
Ksiądz uśmiechnął się i zawołał:
— To siostra moja, pani Sugietowa, miód z więzy wytłacza i przez płócienko przepuszcza. Mamy w ogrodzie niezłą pasiekę, a pszczółki pracowały tego lata sumiennie...
Proboszcz spoglądał na panienkę łagodnemi oczami i cicho się cieszył, że mógł dopomóc cierpiącej duszy słowem pocieszenia i przebaczenia win, władzą daną mu od Boga.
Halina nie myślała o tem, że ten dobrotliwy kapłan w wyszarzałej sutannie i ciężkich butach z cholewami wysłuchał jej spowiedzi i teraz wie o niej nawet to, czego sama przed sobą szczerze wyznać nie śmiała.
Czuła kojącą lekkość w sercu i radość, że powiedziała na spowiedzi wszystko, nic nie ukrywając i nie tłumacząc.
Nie chciała się usprawiedliwiać, przeciwnie — mówiła o sobie szczegółowo, z jakąś okrutną i niemal pogardliwą bezwzględnością, ze szczerością prawie brutalną, a ksiądz zrozumiał całą zawiłość i napięcie walki ducha i ciała, oddzielił grzech od wymogów natury, dobre popędy ducha od żywiołowych, przyziemnych żądz słabej istoty ludzkiej i — dokonawszy tego podziału i zróżniczkowania — położył jedno na prawej szali miłosierdzia i zrozumienia, drugie — na lewej, obciążonej oburzeniem i osądzeniem, poczem udzielił grzesznicy odpuszczenia win.