się ksiądz. — W Dziemiatyczach łatwiej pracować, bo sami Polacy tu zawsze zamieszkiwali i wiary świętej trzymali się nieustępliwie. Moskale na nich za to krzywo patrzyli, więc teraz, po „wybuchu Polski“ łatwo z nimi i gładko idzie.
Pomyślawszy chwilę, ksiądz wygodnie rozparł się w fotelu i rozgadał się na dobre.
— Najtrudniej to chyba mnie jest z tutejszymi katolikami! — zawołał, uśmiechając się łagodnie i podsuwając panience salaterkę z wędzonemi rybami. — Trzeba pani wiedzieć, że dziemiatyccy Polacy, otoczeni zewsząd prawosławnymi sąsiadami, a za ruskich czasów pozbawieni dostatecznie gorliwego duszpasterstwa, mimowoli przejęli od wschodniego obrządku naleciałości niepożądane i przez nasze kanony zakazane surowo, a tymczasem zakorzeniły się one okropnie głęboko. Jakaś cudaczna i niepisana unja kościelna, „miszkolancja“ nie do uwierzenia! Wyrywam te plewy i chwasty, lecz opornie to idzie, jak to zwykle, gdy się obala tradycje. To jedno, a pozatem, proszę pani, ksiądz na Polesiu powinien oddawać się pracy misjonarskiej, jak w jakiejś Afryce czy Azji. Słowo daję! Przecież tu, moje panie, ponad wiarą chrześcijańską, jak chmura gradowa, zwisa, przytłaczając wszystko, dawne prasłowiańskie pogaństwo i wywiera swój wpływ. Rozumiem, dlaczego tak jest. Bo to, widzicie, odpowiada ono znakomicie samej naturze tej ziemi — błotom niedostępnym, grząskim topieliskom po olszyńcach, ciemnej puszczy, kryjącej w sobie zarośnięte,
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.