Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

jazy, sieci, więcierze i zwykłe wiklinowe „wiersze“ — pułapki.
Młody Poleszuk czujny był, chwytał uchem najlżejszy szmer w oczeretach i prawie niesłyszalny szelest w kniei; przed rysim jego wzrokiem nie mógł się ukryć świeży, ledwie muśnięty racicą lub pazurem ślad zwierza na starym tropie lub na przecinającym haszcze grządzie.
Tak samo słuchał i patrzał, gdy zmuszony był obcować z ludźmi; rozumiał wtedy najsłabszy nawet odruch ich duszy, spostrzegał nieomylnie przelotny grymas i błysk oczu; słyszał zmienne odcienie w ich głosie i westchnienia, umierające w pierwszej chwili narodzin. Nic nie mogło go oszukać i na manowce sprowadzić. Pościg za zwierzyną i rybami przyzwyczaił go do ciągłej czujności, zaostrzonego niebywale daru spostrzegania i nieufności, która stała się siłą jego, bo oparł ją nie na instynkcie samym, lecz, na rozwadze, krytyce i bystrej a głębokiej zarazem ocenie.
Nie przerywał tedy milczenia.
Śledząc wyraz twarzy nauczycielki, siedzącej naprzeciwko i zatopionej w myślach i pochwytując jej bezwiedne westchnienia i urywający się nagle lub przyspieszony oddech, szedł za nią oczami duszy, niby tropiąc nieznaną mu istotę.
Z całem przeświadczeniem zdawał sobie sprawę, że tajemnica, utajona w duszy Haliny a wyczuta przezeń oddawna, mogła stać się albo najwyższem szczęściem dla niego albo też najpotworniejszą klęską; na myśl o tem z rozpaczą zaciskał wiosło