Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

i parł łódź naprzód, jakgdyby uciekał przed nieszczęściem lub może nawet śmiercią, ich ścigającą.
Pod nawałą tych uczuć wzdrygnął się cały i podniósł ramiona, aby otrząsnąć się z ciążących mu myśli i, marszcząc czoło, zaczął przypominać sobie szczegóły pobytu w Dziemiatyczach.
Wspomnienia te wyrwały go z chwilowego nastroju trwogi i niepewności.
Nie kłamał, mówiąc Halinie, że miał się widzieć z Wasylem Ramultem, bo istotnie wyznaczyli sobie spotkanie w Dziemiatyczach, unikając ciekawości policji i Harasymowiczan, którzy coś-niecoś podejrzewali, pamiętając dzieje Fedora Lipskiego i wiedząc o nagłych, tajemniczych wyprawach Konstantego, rewizjach u niego i obserwacji, ustalonej przez władze nad zuchwałym, zagadkowym Poleszukiem.
Pożegnawszy Halinę na dziedzińcu przed kościołem — Konstanty poszedł na wieś i zasiadł w karczmie, kazawszy żydowi podać sobie butelkę piwa i kawałek kiełbasy. Nie czekał długo, bo Wasyl wchodził już wkrótce do izby i od progu witał przyjaciela. Lipski z uśmiechem radości spoglądał na barczystego olbrzyma, o dużej, zupełnie okrągłej, jak u ojca, czaszce, lecz o twarzy ściągłej, ozdobionej ciemnemi oczyma i rasowym, orlim nosem. Z pod czarnych prawie, krótko przystrzyżonych wąsów od czasu do czasu błyskały drobne, ostre, jak u kuny, zęby, nadając mu drapieżny wyraz.
Potrząsnęli sobie ręce przyjaźnie i siedzieli długą