Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaśmiał się zgrzytliwie i zaczął wiosłować pośpiesznie i niezdarnie, pluskając szerokiemi łopatami.
Odsadziwszy się od brzegu, krzyknął wysokim falsetem:
— Przyjadę w czwartek, więc nie sprzedawajcie nikomu połowu, bo znów zarobicie. Daję najwyższą cenę!...
— Krowopijec! — odpowiedział mu z brzegu Wachromiuk, drapiąc się w głowę i szedł do szałasu, machając ręką na szczekającego psa:
— A kysz ty, suko! Ot podła, jazgotliwa sobaka!
Przeczekawszy aż kupiec zniknął za ścianą oczeretów, przyjaciele podeszli do kurenia i, starając się przekrzyczeć histeryczne ujadanie pieska, zawołali:
— Wyłaź, stary! Swoi, swoi...
Rybak wybiegł natychmiast.
Miał już zupełnie inny wygląd. Znikła zawzięta, niewolnicza nienawiść na twarzy i pod maską oburzenia ukryta uległość. Na ustach miał uprzejmy uśmiech, a oczy świeciły mu radośnie. Potrząsał ręce znajomym i mruczał:
— W dobry czas, w dobry czas!
Usiedli obok siebie na starej pękniętej czubarce i zapalili papierosy.
— Mam dobre wieści, — zaczął Lipski. — Znalazłem wreszcie Siwurowa, tego przyjaciela stryja Fedora!
— No-o! — ucieszył się Wachromiuk. — Gdzież-to się obraca?