Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

Konstanty zaciągnął się dymem i splunął.
— Drużkowie moi ze Słucka odnaleźli go, brachy wy moje, i mam już ja od niego pismo... — mówił, triumfująco spoglądając na przyjaciół. — Pisze do mnie Mikołaj Siwurow, że Piotruk śledził go i donosy na niego robił. Musiał przeto dolary, które z Ameryki przywiózł ukryć dobrze, a sam pod Turów do szwagra się przeniósł. Siedzi, jak bóbr, samotny na futorze, zdala od ludzi. Donosi, że na naszą wybiera się stronę, ino nie wie — jak? Z dolarami pojechałby, więc boi się, że go na granicy ograbią bolszewiki, albo straż ustrzeli... Wspomina Mikołaj chytrze, iż wie, gdzie stryj Fedor swój skarb zakopał, bo mu się zwierzał na wszelki wypadek, aby całkiem nie zginęły dolary, co nam się należą... Zima rychło nadąży!... Sam czas szukać i... Piotruka zamanić też...
To powiedziawszy, Konstanty mocniej zacisnął szczęki i głośno odetchnął:
— Śpieszy mi się teraz jeszcze bardziej niż za tamtych lat... Śpieszy się tak, że po nocach sypiać nie mogę, zmagam się z sobą przed każdą robotą, bo nie to mi teraz na sercu leży!
Wypowiedział te słowa z namiętnością i aż za głowę się łapał, kołysząc się z boku na bok, jakgdyby w rozpaczy.
Zerwał się wreszcie z miejsca i wykrzyknął zdławionym głosem:
— Co robić? Zima się zbliża... Widzicie, już klucze żórawi i gęsi w dzień i w nocy lecą?!... Mróz czują ptaki... Bez Siwurowa nic nie poradzę! Mu-