Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

szę tu go mieć, choćbym miał zginąć od kuli lub zgnić w więzieniu!
Wasyl milczał ponuro, a Wachromiuk drapał się w głowę i skubał brodę, patrząc gdzieś poza daleki rozlew jeziorny, połyskujący hen — pod zwartą ścianą czarnej puszczy. Wreszcie zamruczał, jakgdyby mówiąc do siebie:
— To — można!... Za miesiąc lub dwa pojadę za kordon... Straż polska wie o tem coś i nie przeszkodzi... Nie pierwszy już raz... nie pierwszy...
Urwał swoje myśli, wypowiadane na głos, i spojrzał na Lipskiego.
— Słuchaj-no, Kostku! — zamruczał znowu, trąc sobie pomarszczone czoło. — Napisz do Siwurowa, aby już za miesiąc był gotów i siedział w Barbiszach. Mała to wioszczyna nad rzeką, siedem wiorst od Turowa będzie... Chyba nie więcej?... Zabiorę chłopa ze sobą i przez polską granicę przeszmugluję... tak czy inaczej... Niech czeka na mnie w Barbiszach, a napisz mu, że przyjedzie po niego rybak Karaś z Urzecza...
Konstanty skoczył do starego Poleszuka i mocno przycisnął go do piersi, szepnąwszy:
— Niczego nie pożałuję... nie będziesz stratny, ojcze Mitro!
Chłop kiwał głową i mruczał:
— No — przecież wiem, żeś nie taki, co krzywdzi i obdziera biednego człeka?! Ino ja nie dla pieniędzy to robię... Nie zapomniałem ja, że twój stary ocalił mi życie pod Mukdenem... Zwaliły mnie tam trzy naraz kule japońskie i leżałem