Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeką, jak wydra samotna, i łapie ryby!“ On, widzicie, łamie sobie głowę?! Ja to — nie! Wiem, że wredny to Żyd, nie tutejszy, niby z Rosji zbiegły! Bolszewiki go tu na zwiady posłali, bo już zmiarkowali, że ktoś tu pod bokiem buty im szyje... Ale ja nic! Łowię sandacze i sumy, targuję się z Żydem, żalę się na niego, przeklinam i krowopijcem go nazywam... niech sobie dalej łamie głowę... może, ku radości ludzkiej, złamie ją wreszcie, lub gdzieś wykulnie się z duszehubki, bo do wioseł niesposobny, wiadomo — Żyd, co ani do łodzi, ani do siodła!
Konstanty nie słuchał rybaka. Stał zamyślony i zaciskał ręce.
Wreszcie wybuchnął z nagłą rozpaczą i namiętnością:
— Róbcie, ojcze Mitro, co i jak chcecie, ino róbcie żywo!... Ja już dłużej czekać nie mogę... nie wytrzymam!... Teraz przyszedł taki czas, że muszę skończyć z ukrytym spadkiem po stryju, no, i z Piotrukiem... Muszę mieć spokój... inaczej — przepadnę!...
Z trudem pohamował się i potrząsnął głową.
— Co się z tobą dzieje, Kostku? — zapytał zaniepokojony Wasyl, podchodząc do niego i kładąc mu rękę na ramieniu.
Lipski drgnął i, zamykając oczy, szepnął:
— Nie wiem... sam nie wiem... boję się myśleć o tem... nie śmiem zrozumieć!...
Po chwili porwał przyjaciela za rękę i, patrząc mu w oczy, prosił: