Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Chciał mówić dalej, lecz spostrzegł wyraźny niepokój w oczach Haliny i chmurę smutku na jej pogodnej i rozpromienionej przed chwilą twarzy, więc spuścił oczy i umilkł.
Pochylając się i prostując coraz częściej i silniej, gnał czółno.
W sercu niósł piekło, a w mózgu miotała mu się straszliwa myśl, która niby ciężkim młotem kowalskim łomotała:
— Ulękła się ciebie!... Ulękła się ciebie!...
W ostatniej dopiero chwili spostrzegł, że łódka śmignęła przez Rudy Brodek, więc rozejrzał się bacznie, wybierając miejsce dogodne dla przeprowadzenia jej przez jazy...
Ósma dochodziła, gdy dopłynęli do Harasymowicz. Halina, przebrawszy się, poszła natychmiast do szkoły, a Konstanty opowiadał siostrom i ojcu o pobycie w Dziemiatyczach, o spowiedzi nauczycielki i o wspomnieniach Wachromiuka z wojny japońskiej.
Grzegorz Lipski uśmiechał się w brodę i gadał do syna:

— Straszny ten Mitro, kosmaty, jak bies, i zubasty, jak pies, ale to szczera dusza, oddana nie dla grosza tylko! Na czas wtedy nadążyliśmy, bo już do niego Chunchuzy[1] się dobierali. Poigraliby oni z nim po swojemu!... Nastrachał się tedy Wachromiuk, aż mu kudły zsiwiały! Dobry, szczery chłop!

  1. Rozbójnicy chińscy i maruderzy.