Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

mamo! Zapewne, chciałabyś wiedzieć, kto to był i dlaczego już jest po wszystkiem? Nie mogłabym ci określić — dlaczego, jak i co... Dość, że sam los przyszedł mi z pomocą i zlikwidował tę sprawę. Wobec tego imię człowieka, który przypadkowo wszedł mi w drogę, powinno ci być obojętne. Przechodzień!... — zaśmiała się już spokojnie, a przygnębiający matkę wyraz jej oczu zmienił się w jednej chwili i tak samo raptownie ukryły się gdzieś wężyki zmarszczek dokoła ust.
— Przechodzień — miły, lekkomyślny przechodzień! — powtórzyła i, podbiegłszy do pani Romany, ogarnęła ją ramieniem i jęła całować po oczach i policzkach, jak gdyby uspokajając ją i zmuszając do milczenia.
Pani Olmieńska nie nalegała, dyskretnie zwalniając córkę z konieczności wynurzeń. Posmutniała tylko jeszcze bardziej, a radość i duma matczyna jakgdyby przygasły. Uświadomiwszy sobie prawdziwe powody tak nagłej zmiany nastroju, władającego nią od chwili spotkania Haliny na dworcu warszawskim, zrozumiała, że ponad wszystkiem zapanował w niej teraz tępy ból niejasnego rozczarowania i nowy dopływ obawy o tę ukochaną dziewczynę, z takim niezmąconym niby spokojem patrzącą na życie i ludzi. Głęboko w duszy pani Romany budziła się gorycz i zwątpienie. Myślała o tem, że istniał przecież jakiś nieznany jej „przechodzień“, który z lekkomyślną łatwością (bo inaczej nie nazwałaby go Halina „miłym, lekkomyślnym przechodniem“!) wkradł się do