Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.



X.

Dopiero w połowie listopada spadł pierwszy śnieg, a mróz skuł odrazu ruchomą, grząską powierzchnię trzęsawisk i pod lodem ukrył rdzawą nieciecz. Koło brzegów leniwie płynących rzek załamywały się pod własnym ciężarem „zaberegi“ — duże tafle kry, zwisającej nad wodą. Na pochylonych nad prądem gałęziach wierzb i wiklin narosły już sople lodu, na wyższych — osiadł szron srebrzysty, a siwa sadź przyprószyła pnie.
Pewnej niedzieli dr. Wicher od rana przybył do Harasymowicz. Halina spostrzegła, iż był mniej roztargniony i jakiś uroczysty.
Spędzili razem cały dzień i dopiero po podwieczorku doktór westchnął głośno i wyjąkał nieśmiałym, pokornym głosem:
— Proszę pani, czy wolno zadać może, jak na tak krótką znajomość, przyznaję, zbyt śmiałe, a nawet dziwne pytanie?
— Ależ, doktorze — zawołała serdecznie — zawsze może pan to uczynić! Jesteśmy przyjaciółmi i odpowiem panu z całą szczerością!
Lekarz zerwał się z zydla i, trzaskając w palce, zaczął biegać po pokoiku.
— Okropnie brzmi w ustach pani to słowo —