Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

„przyjaciele”! — wołał. — Do reszty pozbawia mnie ono odwagi...
Halina domyśliła się nagle, o co miał ją zapytać sympatyczny ten dziwak. Podeszła więc do niego, zmusiła go usiąść i, pochylając się nad nim, jak starsza siostra, zaczęła perswadować:
— Drogi eskulapie! Dobrze nam z sobą, bo wypoczywamy razem po szarzyznie i pracy na odludziu. Pocóż mamy psuć sobie tak przyjemny stosunek? Już dawałam panu do zrozumienia, że w sercu mojem dla nikogo niema miejsca! Nie można tam nawet wejść, bo drzwi zamurowano, okna — deskami zabito... Opuszczony dom, którego się jednak nie odnajmuje... Skończmy z tem raz na zawsze! Poco to nam? Czyż nie lepiej tak jak jest? Niech-no mi lepiej doktór Bolek opowie, co tam w swej Łachwie robił przez te dwa tygodnie?
Lekarz westchnął z rezygnacją. Po chwili opowiadał już o tyfusie, dyzenterji, świerzbie i nawet ożywiał się coraz bardziej, aż, coś sobie przypomniawszy, spochmurniał nagle i mruknął:
— Postanowiłem sobie, że dziś oświadczę się pani, zostanę łaskawie przyjęty i dam na zapowiedzi... Co za ironja losu! Nie — co za przewrotność niewieścia! Zamiast pięknej serenady na cześć bohdanki — na jej życzenie szeroko i szczegółowo rozwodzę się o wstrętnych choróbskach! No, chyba tylko takiemu, jak ja — trubadurowi podobna rzecz mogła się wydarzyć?!