Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Wybuchnęli oboje serdecznym śmiechem i nagle wyciągnęli do siebie ręce.
— No, doktorku, sztama i już na amen! — zawołała Halina, po łobuzersku potrząsając czuprynką.
— Łatwo to pani powiedzieć, ale co ja ze swojem sercem zrobię? — zaprotestował doktór, robiąc tragiczną minę.
Halina zerwała się z miejsca i zdjęła jakąś książkę z półki.
— Poradnik lekarski, proszę pana konsyljarza... — podała mu gruby tom, dygnąwszy, jak pensjonarka. — Znajdziemy w nim lek na to biedne, złamane serce!
Dr. Wicher zaczął całować ją po rękach i śmiał się, mówiąc:
— Pani nawet nieszczęście na radość zamienia! Prawdziwa czarodziejka! Ale, ale! W tym tygodniu zobaczymy się z panią raz jeszcze, co zresztą, zależeć będzie od mrozu. Jeżeli stuknie porządnie, to we środę zjedzie tu, korzystając ze święta, spora gromada myśliwych. Odbędzie się doroczne polowanie na wilki... Bardzo się cieszę, bo i ja — w roli Nemroda, znów odwiedzę panią!
— Jakże się cieszę, a niech tylko doktór nie zapomni przywieźć mi chininy, bo mam tu sporo chorych na malarję! — zawołała radośnie.
Życie Haliny, jak dawniej, płynęło w pracy, pochłaniającej cały jej czas. Dzieci robiły coraz szybsze postępy, i, co najwięcej ją cieszyło, — pod jej wpływem stawały się posłuszniejsze i grzeczniejsze.