Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

polowanie na wilki, wyrządzające znaczne szkody bydłu wiejskiemu.
Poleszucy z wieczora jeszcze osaczyli zarośla na błotnistej nizinie i otoczyli je sznurami, na których trzepotały czerwone szmaty. Gajowi z sąsiedniego leśnictwa rozstawili dokoła miotu chłopów, uzbrojonych w kije i grzechotki. Przez całą noc, czekając na przybycie strzelców, ludzie czaili się w haszczach, strzegąc wszystkich przesmyków, któremiby wilki mogły wyjść z matni.
Konstanty nie poszedł z sąsiadami, lecz zabrawszy o świcie Halinę i siostry do sanek, powiózł je nad brzeg rzeki.
Wznosił się tam wysoki pagórek, najeżony młodą poroślą sosnową. Szczyt jego panował nad osaczoną niziną, gdzie się miało odbyć polowanie.
Ukryci w gąszczu widzieli stąd wyraźnie szare i brunatne świtki naganiaczy, tkwiących w zaroślach i oczekujących sygnału. Ciemniejszy od śnieżnej równiny trakt, którym nadjeżdżały sanie i wozy z myśliwymi, widniał, jak na dłoni.
Po pewnym czasie Halina spostrzegła dwóch jeźdźców, którzy rozstawiali myśliwych na przesmykach między krzakami.
Na sygnał trąbki naganiacze ruszyli przez haszcze.
Na bokach miotu tam i sam odezwały się grzechotki.
Wkrótce zaczęły buchać pojedyńcze strzały i stawały się coraz gęstsze i bliższe.
Stojące na pagórku kobiety nie mogły dostrzec