Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

wilków i tylko bystrooki i wprawny Konstanty od czasu do czasu wykrzykiwał:
— Patrzcie, patrzcie! Ot tam, gdzie stoi ta wierzba kudłata, miga basiura... Stary, zapewne, bo skrada się ostrożnie... Widzę i drugiego... sadzi brzegiem haszczy!
Halina jednak i młode Poleszuczki nic nie mogły dojrzeć w stłoczonej gęstwinie rokit i łóz.
Powróciwszy do domu, nauczycielka oczekiwała zapowiedzianej wizyty doktora.
Posłyszawszy dzwoneczki uprzęży i parskanie koni, wyszła na ganek, aby się przyjrzeć odjeżdżającym myśliwym.
Przez wioskę przemknęła już jedna para sani i, pozostawiając za sobą śnieżną kurzawę, majaczyła przy końcu ulicy. Od strony łąk, gdzie odbywały się łowy, nadjeżdżały inne powozy. Halina z ciekawością przyglądała się nieznajomym panom, szukając wśród nich roztargnionej twarzy doktora.
Para cisawych, dobrych klaczy, mknących wcwał, obrzuciła stojącą na ganku grudkami zmarzłego na kamień śniegu i wionęła ostrą wonią potu końskiego.
Zasłaniając oczy dłonią, Halina przez palce spojrzała na trzech myśliwych, rozpartych wygodnie w szerokich saniach.
Siedzący bliżej od niej wyniosły mężczyzna, o szerokich ramionach i młodej, zarumienionej twarzy, na okamgnienie zatrzymał na niej obojętne