Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

gatelizować swoją chwilową niedyspozycję, tłumacząc ją przepracowaniem i lekkiem przeziębieniem. Długo i chaotycznie mówiła o tem wszystkiem, powtarzając po kilka razy jedno i to samo zdanie, czem jeszcze bardziej zaniepokoiła poczciwego dra Wichra. Nagle urwała i zamilkła, wpatrzona przed siebie nieruchomym wzrokiem. Leżała tak przez dłuższą chwilę, a gdy wreszcie zaniepokojony jej milczeniem i sztywnością doktór pochylił się nad nią, uszu jego dobiegł cichy szept:
— Nie poznał mnie nawet!... Widziałam cię... kochany mój! Dobrze, żeś nie poznał mnie!... Nie poznał... nic nie przeczuł!...
Ciemna sylwetka lekarza zamajaczyła przed nią wyraźniej, więc drgnęła i oprzytomniała.
Wpatrując się w dobrotliwą, wylękłą twarz doktora, spytała go:
— To i hrabia... Ostróg był na polowaniu?
Lekarz nagle wyprostował się i spochmurniał.
— Ach! Pani zna Zdzisia?
Po chwili uderzył się w czoło. Twarz mu zbladła i zmieniła się gwałtownie.
— A więc to była... pani!... — szepnął ze zgrozą i rozpaczą w głosie.
Umilkł i zaczął chodzić z kąta w kąt, oddychając ciężko i zaciskając zimne dłonie.
Halina nie słyszała urwanych pytań doktora.
Z gorączkowym pośpiechem odtwarzała w pamięci nagle zjawiające się drogie oblicze Zdzisława i jego silną, wyniosłą postać.