Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz należysz do mnie... cała i na zawsze, duszą i ciałem! Dziś wyjeżdżam, a jutro powiem o wszystkiem rodzicom i będę prosił ich o błogosławieństwo... Zostaniesz moją umiłowaną żoną... najcudniejszą... upragnioną na zawsze... aż do śmierci...
Halina słyszała te słowa, lecz nie przenikały one głęboko do jej mózgu. Wydawały się jej błahemi i nic nie znaczącemi. Pamiętała natomiast inne słowa:
— Dziś wyjeżdżam...
A więc odjedzie?
Dziś, gdy stało się coś, co w sposób straszliwy związało ich przeniknięciem o przerażającej głębi zrozumienia i wzajemnego wyczucia?
Halina chciała z całą siłą i rozpaczą zaprotestować przeciwko okrucieństwu i potworności tej rozłąki, lecz usta jej, osłabłe, spalone żarem pocałunków, szepnęły bezradne i bezsilne słowa:
— Nie to, nie to... powracaj tylko prędzej, powracaj!...
Zdzisław istotnie tegoż dnia wyjechał, nie widząc się więcej z Haliną. Zresztą ona sama nie mogłaby była nawet przyjść na dworzec, gdyż pupilka jej dostała ostrego ataku, więc razem z panią Grzędakowską i starą ciotką musiała ratować chorą.
Przez długie tygodnie czekała na Zdzisława. Nie przyjeżdżał jednak i nic nie napisał.
Wtedy zrozumiała, że wszystko minęło i nigdy nie powróci.