Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Próba ta przeszła jej oczekiwania.
Konstanty wyczuł odrazu, czego pragnęła odeń Halina i ani na chwilę nie przekroczył wytkniętej przez nią granicy.
Pozostawał, jak zawsze, pełen szacunku dla niej, nie pozwalając sobie na żadną poufałość, żart lub narzucanie się. Oczekiwał, kiedy zechce go zobaczyć i rozpocząć z nim rozmowę. Odpowiadał krótkiemi, prostemi zdaniami, sformułowanemi jasno i przejrzyście. Z zadziwiającem odczuciem unikał tematów, niepokojących ją i nauczył się zachowywać wobec Haliny pozorny, lecz, zdawało się, niewzruszony spokój i ton głęboko przemyślanej przyjaźni.
Raz tylko, gdy czuła się niezwykle podrażnioną, w rozmowie z nim wspomniała coś o zawiłych drogach życiowych i o dziwnie nieraz układających się stosunkach pomiędzy ludźmi, wypowiadając swój pogląd na przyczyny tego zjawiska.
Konstanty milczał, patrząc na nią uważnie, z jakąś trwogą i czujnością.
Zapytany, co myśli o tem, wzruszył ramionami i odpowiedział w zamyśleniu:
— Tak się dzieje w miastach... U nas proste jest wszystko i jasne! Wiemy, że co się stało, to musiało się stać!... Gdy deszcz popsuje drogę, to pocóż rozpaczać, że się nie zdążyło na zrękowiny przyjaciela?... Inaczej być nie mogło! Od ziemi to poszło, albo od Boga! Nie wolno przeklinać tego, co już się stało, i — niemądrze — przepraszam was, panienko — żałować czegoś, co musiało