Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

serdeczną wyrozumiałością, pozbawioną śladów wyrzutu lub podstępu.
Nieraz, pozostawszy sama, myślała o młodym, milczącym Poleszuku i zadawała sobie pytanie, jakie ukryte siły i jakie nieznane, niezbadane wpływy mogły w silnem, zahartowanem ciele mieszkańca bagienno-leśnego kraju wytworzyć, ukształtować i do niesłychanej ostrości doprowadzić rzadko wśród ludzi cywilizowanych spotykany zmysł zastanawiającej intuicji?
Nie wątpiła już, że był to zmysł wyższy, prawie nadnaturalny, podnoszący się nieraz do szczytu jasnowidztwa i przenikliwości o tajemniczem napięciu. Chwilami przerażało to Halinę, chwilami mimowoli imponowało. Podrażniona ambicja zmuszała ją wtedy do obrony fałszywemi hipotezami, obniżającemi duchowe właściwości Konstantego. Usiłowała dowieść sobie, że człowiek, przebywający ciągle w obliczu natury, wytężający swój intelekt na pościg i tropienie ryb i zwierzyny, automatycznie wyrabia i potęguje w sobie nieznany „szósty zmysł“ i że inaczej być nie może, gdyż tego żąda od niego surowa walka o byt.
Nie zmieniło to jednak istoty rzeczy. Halina przekonywała się codziennie, że wnikliwe, jasne oczy młodego Lipskiego przejrzały ją dokładnie.
Dowodów na to miała bez liku. Jeżeli nie spała w nocy, trapiona nagłą tęsknotą za Zdzisławem, zatruta wspomnieniami krótkiego szczęścia, z którem pragnęła iść przez życie, — to następnego ranka źrenice Konstantego gasły, smutek, niby