Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

wogródzką, od południa zaś — wołyńską... Nauczyłem się tego od mego syna, gdy odrabiał lekcje geografji polskiej, bo trzeba pani wiedzieć, panno Halino...
Nie dokończył, bo przerwała mu wyzywającym, zirytowanym głosem:
— To pan ma syna? Czy jest takim samym źle wychowanym błaznem, jak jego ojciec?
Ostatnie słowa wypowiedziała prawie z groźbą.
— Stasiu! — upominał Baskiego inżynier. — Daj spokój, zachowujesz się rzeczywiście niemożliwie! Zadużo piłeś u Włodków...
— Przepraszam panów, muszę już odejść — rzuciła Halina, mijając ogłupiałego przemysłowca.
Gdy jednak dotykała już klamki, Baski oprzytomniał i ze śmiechem zawołał:
— Ależ przykre, jadowite ziółko z pani!... Nie dziw, nie dziw, że Zdziś Ostróg...
Nie słyszała już końca, bo, czując, że uginają się pod nią nogi, a serce tłucze się w piersi, sprawiając ostry ból, zatrzasnęła drzwi za sobą i wpadła do swego pokoiku.
Ciężko oddychając i rozcierając sobie gardło, zaciśnięte nagłym skurczem, szeptała:
— Co on powiedział? Zdzisław mógł mówić o mnie z tym wstrętnym błaznem? Co mówił? Jakiem prawem?...
Upadła na tapczan, z trudem chwytając powietrze suchemi wargami i przypominając sobie po-