dobne słowa, słyszane w Warszawie od znajomego porucznika.
Leżała długo, prawie nie oddychając, zdruzgotana i poniżona bezmiernie. Gdy jednak w pewnej chwili zdała sobie sprawę ze swego nastroju — zerwała się na równe nogi i, szarpiąc sobie włosy, wyrzęziła:
— Podła... podła!
Halina uświadomiła sobie nagle, że nęka ją straszliwy żal do Zdzisława, jednocześnie zaś głęboko w sercu, niby z pod gruzów dźwignęła się na chwilę jakaś szalona niepohamowana radość. Myśl, pracująca z zawrotną szybkością, usłużnie sformułowała to nowe, gwałtownie zrywające się uczucie.
— Opowiadał porucznikowi... i temu Baskiemu... Ach, więc nie zapomniał o mnie!
Uderzyła się z siłą w piersi i znowu syknęła:
— Podła... podła!
Ale radość raz obudzona, nie dała się zabić ani tem uderzeniem, ani pogardą dla siebie.
Halina nie płakała.
Siedziała, wpatrzona w mrok rozszerzonemi źrenicami, a przed nią wynurzały się ciemne, zamglone oczy Ostroga i jego gorący szept zabijający wolę.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.