Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie odpowiedzieliście mi nic, panienko, czy będziecie się strzec przed nieszczęściem...
Halina zaśmiała się swobodnie.
— Ależ, Konstanty, nie przeczuwam żadnego dla siebie niebezpieczeństwa! — zawołała. — Skąd wam to do głowy przyszło? Jeżeli jednak chodzi wam o to, to przyrzekam, że nie będę biegała po lodzie, aby się podemną nie załamał, nie będę igrać z ogniem i...
Konstanty przerwał jej nagle, mówiąc z naciskiem:
— Nie będziecie igrać z ogniem — przyrzekliście!
— Przyrzekłam — powtórzyła i jednocześnie błysnęła jej myśl, że młody Lipski przez ten czas znacznie jeszcze postąpił w niezrozumiałem dla niej podchwytywaniu jej utajonych myśli i w odczuwaniu nastrojów — chwilowych częstokroć i zmiennych.
W pierwszym momencie świadomość tego przeraziła ją, lecz po chwili poczuła pewną ulgę i nawet zadowolenie, że w walce z sobą i ciosami życia uzyskała najwierniejszego zapewne przyjaciela i obrońcę.
— Przyrzekłam! — powtórzyła raz jeszcze, a głos jej zabrzmiał tym razem poważnie i pokornie.
— Dziękuję wam! — wybuchnął Lipski i, porwawszy jej dłoń, leżącą na stole, zaczął okrywać ją szybkiemi, krótkiemi, prostaczemi pocałunkami. — Niech panienkę Bóg pocieszy i Przeczysta