Myślała o bliskim wyjeździe do Warszawy, o radości matki, o tem, co musiała jeszcze zrobić w szkole i w czytelni, aż wreszcie myśli jej skoncentrowały się dokoła zagadkowej postaci Konstantego. Interesował ją coraz bardziej swojemi tajemniczemi właściwościami i wzbudzał szacunek.
Zasnęła dopiero o świcie i obudziła się znużona i rozbita.
Marja, przynosząca jej zwykle śniadanie, usiadła na tapczanie Haliny i szepnęła:
— Brat wieści o sobie przysłał! Z Wasylem Ramultem i jeszcze jednym człowiekiem siedzą w puszczy i czekają...
— Na co czekają? — spytała Halina.
Marja, robiąc tajemniczą minę, odpowiedziała:
— Przyjaciół oczekują i... wrogów, bo Konstanty zaprzysiągł, że poraz ostatni już poszedł na Morocz... On domu nie może opuszczać na długo.
— Opuszczał go przecież, podobno, ciągle... — zauważyła nauczycielka.
Marja kiwnęła głową, obwiązaną wzorzystą chustką, i znów szepnęła:
— Wtedy panienki u nas nie było! Boi się brat o was i chciałby zawsze być blisko... Miłuje on was, czyż nie widzicie?
Halina milczała przez chwilę, a potem, machnąwszy ręką, odpowiedziała:
— Eh — wydaje się wam, Marysiu! Konstanty lubi mnie — to wiem. W przyjaźni z nim żyjemy. Życzę mu jaknajlepiej!
Marja parsknęła śmiechem i zawołała:
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.