— Nie kręćcie, jak liszka kitą, panienko! Konstanty może lubić Wasyla i Ostapa Ramultów, lubi Wachromiuka i Staszka Marzana, ale was... miłuje! Widzę ja to oddawna i wiem, że miłuje, och, i jak jeszcze!
Halina nie słuchała trajkotania dziewuchy i badała samą siebie.
Musiała wyznać przed sobą, że słowa Marji nie obraziły jej wcale i nie sprawiły przykrości. Tłumaczyła to sobie tem, że przyzwyczaiła się już do myśli o miłości młodego Lipskiego. Uczucie jego nie zawadzało jej i nie ciążyło, bo utaił je głęboko w sercu i nie narzucał się z niem nigdy. Miłość swoją wyrażał milczącem oddaniem, pokorą i uwielbieniem, które nie mogło razić Haliny. Z biegiem czasu znikła w niej nawet niechęć do niego, że śmiał kochać ją — on, człowiek ledwo piśmienny, mieszkaniec małej wioski, odciętej od świata pasmem bagien, topielisk i puszcz. Wszystko to przekształciło się w niej we wrażenie dodającej otuchy pewności, że znajduje się koło niej człowiek przyjazny, wierny, ubóstwiający ją niemal. Gdy zaś przekonała się o nadwrażliwości jego i instynkcie przenikania w dusze innych ludzi — wzbudziło to w niej podświadomy szacunek dla Konstantego i głębokie zainteresowanie.
Starała się więc poznać go, przeniknąć tajemnicę jego świata duchowego. W tym wszakże kierunku Halina nie postąpiła ani o krok wobec drażniącej ją zagadki. Na przeszkodzie jej stanął skryty, niedostępny charakter młodego Lipskiego.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.