Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

Konstantyn zna sobie cenę! Jeżeli Bóg miłościwy pozwoli mu powrócić, zobaczycie, co on potrafi!
Dumą brzmiał głos starego Poleszuka i miłością.
Rozmowa się urwała, bo oboje zamyślili się — każde o swojem.
Lipski myślał o synu; Halina zaś zadawała sobie uporczywe pytanie, czy stary hrabia Ostróg miałby powody z taką wiarą i dumą odzywać się o Zdzisławie?
Przed wieczorem mróz tężał z godziny na godzinę. Konie okryły się siwym, kosmatym szronem. Na brodzie i wąsach Grzegorza potworzyły się sople lodu. Płozy głośniej skrzypiały na śniegu, niby stal, tnąca szkło. Tuż przy drodze stadko cietrzewi obsiadło nagą jarzębinę i przykucnęło na jej gałęziach, znacząc się na nich, jak okrągłe, czarne narości.
Halina zajechała przed stację, w chwili, gdy z poza lasu dobiegł już gwizdek pociągu i głuchy warkot kół na moście. Wkrótce pożegnała Grzegorza i weszła do wagonu.
Pociąg ryknął, szarpnął gwałtownie i ze zgrzytem hamulców i brzękiem spięć zagruchotał na wekslach.