nanie, iż ona nie zdradzi go i przechowa miłość w swem sercu.
Przechowała ją istotnie i, chociaż niedawno jeszcze dręczyły ją rozgoryczenie i żal, w miłości jej przeważała wdzięczność za krótkie chwile niewysłowionego szczęścia, które wypełniło jej życie i nadało mu tajemną treść, pełną jasności i potęgi.
Teraz znów wspominał o małżeństwie i obiecycywał, że zawiezie ją wkrótce do rodziców, aby pokazać im przyszłą synową, „najpiękniejszą z najpiękniejszych, najcudowniejsze zjawisko na ziemi“, jak nazywał ją w szalonym porywie, klęcząc przed nią i całując jej stopy.
Zniknęło w niej zjawiające się w pewnych chwilach, dręczące poczucie grzechu i nie mogła już sobie wyobrazić, że tak niedawno jeszcze pogardzała sobą za bezmierną uległość zmysłom i za swój upadek, który wydawał się jej teraz obowiązkiem i koniecznością.
Z oburzeniem i wyrzutem przypominała sobie dni zwątpienia i żalu do Zdzisława i surowo potępiała siebie za nieufność do niego. Rozumiała i usprawiedliwiała teraz słowa porucznika i zezowatego pijaka — Baskiego, a nawet suchą, zaledwie grzeczną odpowiedź doktora Wichra.
Widocznie, ci ludzie słyszeli sami lub od kogoś ze wspólnych przyjaciół szaleńcze, męczeńskie zwierzenia Zdzisława — tego biedaka, płonącego miłością do niej i tęsknotą nieodstępną, gdy zmagał się z sobą, aby nie zapomnieć o obowiązku
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.