Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

fla morza, pocięta w srebrzyste wstęgi ciemnych fal z białemi i różowemi tam i sam plamami żagli.
Dotknęła jego ramienia i przerwała mu:
— Czy powiedziałeś już o mnie rodzicom?
— Ależ, — naturalnie! Byli bardzo... radzi... — odpowiedział nieco zmieszanym głosem, spuszczając głowę pod pozorem poszukiwania papierośnicy.
Halina zbladła jeszcze bardziej, a w jej źrenicach mignęło osłupienie i nieukrywany lęk.
— Przecież są w Warszawie?... — szepnęła, nie spuszczając z niego wzroku.
— Ach, prawda! — zmieszał się zupełnie Zdzisław i, wstając, dodał:
— Telegrafowałem do nich szczegółowo... o wszystkiem...
— Czy odpowiedzieli na twoją depeszę?
Zdzisław przeszedł się po pokoju i wyjąkał niewyraźnie:
— Nie miałem jeszcze odpowiedzi, bo, zapewne, ostatnie dni spędzili w Kutnowskiem u krewnych.
Halina długo milczała. Strzępy rozpaczliwych, jadowitych myśli wirowały dokoła, niby lej mętnej wody na nieruchomej pozornie smudze rzeki. Z tego wiru wynurzał się nagle i śmigał zimnemi skrętami potwornego cielska strach obłędny i dziki.
Skrawkiem świadomości pochwyciła coś niezbędnego, co dziwnie ją gnębiło, i szepnęła:
— A więc pojutrze jedziemy do Ostrożska? Czy to już nieodwołalne?
Hrabia Ostróg przeszedł się kilka razy po pokoju, nie mając odwagi znaleźć potrzebnych słów.