Halina bacznie śledziła każdy jego ruch i zmieniający się co chwila wyraz twarzy. Widziała, że Zdzisław namyśla się i że odbywa się w nim ciężka walka. Chciał coś wyznać przed nią, lecz nie śmiał i szukał innych wyjść, mozolnie łamiąc nad tem głowę.
Halina przyzwyczajona do samodzielności i do odważnego patrzenia prawdzie w oczy, pośpieszyła mu natychmiast z pomocą, myśląc w tej chwili wyłącznie o nim i zapominając o sobie. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że pragnęła uratować go i utrzymać na tej wyżynie, na której umieściła go jej miłość i zachwyt pożądania. Nie mogłaby znieść myśli, że okłamuje ją i ucieka się do poniżających wykrętów.
— Jeżeli masz coś do powiedzienia, nie obawiaj się i mów! W takich okolicznościach, jak nasze, należy wiedzieć całą prawdę, chociażby najokrutniejszą!
Powiedziała to spokojnym napozór głosem, gdyż w głębi duszy przejrzała myśli Zdzisława i była przekonana, że się nie myli i że nic już zmienić nie może. Musiała jednak posłyszeć to od niego i wiedzieć, że jest szczery i śmiały.
Hrabia, trąc sobie czoło i coraz szybciej krążąc po pokoju, zaczął mówić.
Halina spostrzegła, że głos mu się dziwnie załamał.
Jakgdyby coś pękło w nim, niby metal w dzwonie, a zgrzytliwe, niepewne i bojaźliwe nuty raziły przykrym dysonansem.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.