Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

— Halu, moja Halu! — jąkał się, unikając jej wzroku. — Nie wątpię... że... czujesz przecież, jak bardzo ciebie kocham... jak kochałem przez te dwa długie lata, żyjąc pod twoim urokiem. Zrozumiesz jednak, że... każda klasa społeczna... ma swoje przesądy, oparte na tradycjach rodzinnych. Otóż tak jest, niestety, i u nas... Rodzice moi, a szczególnie mama... marzą, abym wprowadził do pałacu w Ostrożsku panienkę... z naszej sfery... no, rozumiesz? — arystokratkę i to nie pierwszą lepszą, lecz koniecznie tytułowaną... Rozumiesz?...
Halina milczała. Siedziała bez ruchu, z rękami, złożonemi na kolanach, z głową opuszczoną na pierś, gwałtownie oddychającą.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, Zdzisław, coraz bardziej się plącząc i jąkając, bełkotał bezsilnie i niezdarnie:
— Gdyby odemnie tylko zależało... pojechałbym z tobą, Halu moja, do kościoła i natychmiast wzięlibyśmy ślub... Ale uczynić tego w tej chwili nie mogę!... Bywają takie straszne, wrogie wręcz okoliczności!... Muszę przygotować rodziców do tego... ciosu... osłabić ostrość ich rozczarowania... Ach — prawda! Zacząłem już to robić, bo, jak wspomniałem ci, wyprawiłem do nich telegram... Tak, tak — wszak mówiłem ci o tem, najsłodsza?!
Usiadł przy niej, zamierzał ją pocałować.
Powstrzymała go jednak ruchem ręki i rzuciła rozbitym głosem:
— Mów dalej... dalej! Wiem, że to — nie wszystko...