Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż dalej?! — wybełkotał, nie wiedząc, co z sobą począć. — Pojedziemy do Ostrożska, przedstawię ciebie rodzicom, jako swoją... dobrą znajomą z N... Może, Bóg da, że wszystko pójdzie gładko, lepiej, niż przypuszczam...
Słowa — „dobra znajoma z N...“ spadły na nią, jak policzek. Zasłoniła twarz rękami i przechylając się z boku na bok, jęczała przeciągle:
— Boże, Boże, Boże!...
W głowie jej kotłował się zgiełk chaotyczny i przerażający zamęt.
Mknęły przed nią w szalonym pędzie przeżycia ostatnich lat. Porywy i namiętne marzenia, wątpliwości, pełne goryczy i bólu, ciągła zacięta walka z sobą samą, rzewne wspomnienia o Zdzisławie, wdzięczność dla niego, to znów żal gryzący, a wszystko razem przytłoczone, zmiażdżone krótkiem, z czterech słów złożonem określeniem — „dobra znajoma z N...“!
Z trudem rozpoznała niezwykle wysoki w tej chwili, załamujący się głos Zdzisława:
— W Ostrożsku... narazie nic rodzicom nie powiemy... Niech wprzód poznają ciebie i... polubią... Ty — taka czarująca, taka kochana, taka cudna... ty potrafisz zaskarbić ich serca... utorujesz mi drogę do stanowczej rozmowy...
Wykrztusił wreszcie swoje wyjaśnienia i, zapaliwszy papierosa, znów krążyć zaczął po pokoju, od czasu do czasu trzaskając w palce i wzdychając żałośnie.
Halina długo milczała, a gdy odezwała się wresz-