cie, miała zastygły grymas bólu na twarzy i surowe oczy. Dwie zmarszczki, biegnące od kącików zaciętych ust, postarzały ją.
— Jesteśmy ludźmi wolnymi, Zdzisiu... — zaczęła poważnym, twardym głosem. — Ty i ja całkowicie rozporządzamy sobą... Nie czynię ci żadnych wyrzutów... — Wszystko co było między nami stało się z mojej woli... Jesteśmy więc na równych prawach... Wypowiedziałeś swój plan, ja chcę uczynić to samo. Ale mój plan jest zupełnie inny! Oznajmiłeś mi przed chwilą, że gdyby od ciebie zależało, pobralibyśmy się natychmiast. Ja myślę, że tylko tak właśnie powinno być i że niema innej zależności poza naszą wolą! Z wyjaśnień twoich i obaw zrozumiałam, że rodzice twoi nic jeszcze o mnie nie słyszeli i że będą się sprzeciwiali naszemu związkowi. Widzę zatem jedyne wyjście — połączenie się bez zwłoki i zawiadomienie o tem twoich rodziców. Potrafimy przebłagać ich potem... Tworzymy nasz związek nie dla nich, lecz dla siebie, bo tego wymaga miłość nasza i przeświadczenie, że bez siebie żyć już nie potrafimy, Zdzisiu!
Mówiąc to, nie spuszczała wzroku z twarzy młodego hrabiego, a na niej, jak barwne figury geometryczne w kalejdoskopie — szybko przesuwały się różne zmienne wrażenia.
Zdumienie, zakłopotanie, zawód, przestrach i wreszcie najwyraźniejsze — oburzenie — wszystko to dostrzegła Halina w oczach Zdzisława, w bły-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.