skawicznym skurczu jego warg i rumieńcu, który zalał mu policzki i czoło.
Wiedziała już wszystko, lecz czepiała się jeszcze ostatniej deski ratunku, aby zatrzymać Zdzisława przy sobie, świadomie łudząc się przypuszczeniem, że może mylnie sobie tłumaczy jego słowa i zmieszanie.
W tych straszliwych dla niej chwilach zdawało jej się, że zakuła w mocne łańcuchy uczucia rwące się w niej i palące i że przywołała na pomoc tylko rozsądek — zimny i z niemiłosierną logiką dociekający prawdy.
Tym samym twardym głosem powtórzyła raz jeszcze :
— Nie widzę zatem innego wyjścia, jak połączenie się bez zwłoki i zawiadomienie o tem rodziców twoich... już po fakcie!
Zdzisław zatrzymał się nagle i w najwyższem rozdrażnieniu zawołał, patrząc na nią z gniewem:
— Łatwo ci to mówić! Ale gdybyś była w mojej skórze...
Urwał i załamał ręce.
— W twojej skórze? — spytała. — Nie rozumiem ciebie, Zdzisiu!
Porwał się za głowę i wybuchnął:
— Zrozum tylko! Jesteśmy zrujnowani do szczętu. Nie miałbym pieniędzy nawet na ślub w kościele...
— Ach... tak?... — szepnęła i nagle fala głębokiego współczucia i troskliwości bezmiernej podniosła się w jej sercu i zawładnęła nią. Zerwała się
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.