Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

z miejsca i podbiegła do Zdzisława, tuląc go do siebie i głaszcząc po włosach, niby matka, uspakajająca skrzywdzone dziecko.
— Biedaku mój najmilszy — szeptała miłośnie. — Nie mówmy już o tem! Przekonałam się, że byłam niesprawiedliwą dla ciebie! Niech będzie tak, jak obmyśliłeś. Składam swój los w twoje ręce, Żbiku mój cudny! Chłopaku mój najmilszy! Wszystko, cokolwiek spotka mnie od ciebie, — błogosławić będę!
Tuliła go, pieściła i całowała, aż uspokojony zupełnie i prędko odzyskując równowagę, zaczął przemawiać do niej coraz goręcej i namiętniej, co pozbawiało ją zupełnie władzy nad sobą i wytwarzało stan podświadomości — pełnej coraz to innych wzruszeń i coraz to silniejszych wrażeń, których określić nie umiała.
W tej chwili czuła tylko głębokie, przenikające ją współczucie, litość i bezgraniczną wyrozumiałość dla Zdzisława.
Rosło w niej niezłomne przekonanie, że wie wszystko i że w stosunku do umiłowanego nie może jej spotkać żadna już niespodzianka. Przejrzała go i nic już przed nią ukryć się w nim nie mogło.
W zdumienie ją wprowadzało, przepełniając lękiem przed niezbadaną jeszcze tajemnicą, nagłe i zupełne zobojętnienie co do dalszego losu swego i miłości dla Zdzisława.
Z przerażeniem uświadomiła sobie, że rozwiała się w niej bez śladu i bez dręczącej goryczy troska o zatrzymanie go przy sobie. Odszedł odrazu na