powodu czuł się pewnym siebie i nie dręczyły go żadne wyrzuty sumienia. Trwał w przeświadczeniu, że wystarczało ją porwać w objęcia, a pożądająca go zawsze, oddana aż do zapamiętania i wdzięczna, zapomni o wszystkiem, choćby nawet dopuścił się kiedy najbrutalniejszego względem niej czynu i najohydniejszego fałszu; otumaniona zmysłami, palona wewnętrznym ogniem namiętności niemal obłędnej, pozostawała w jego władzy i pod jego urokiem.
Młody Ostróg pomylił się jednak, gdyż od ostatniej rozmowy, gdy złożyła była swój los w jego ręce, Halina zmieniła się gwałtownie.
Było w tem coś tajemniczego i zatrważającego.
Zdzisław nie poznawał Haliny i ze zdumieniem i zakłopotaniem przyglądał się jej bojaźliwie. Zdawało mu się, że zagasła w niej cała jej namiętność — skwarna i nieokiełznana, że niewidzialny ogień wypalił w niej zmysłowość, tak łatwo przechodzącą w szał.
Była coprawda bardzo czułą dla niego i dobrą niezmiernie, lecz pocałunki jego i pieszczoty nie wywierały już na niej dawnego wrażenia.
Widząc pewnego razu jego zdumienie, graniczące z przestrachem, uśmiechnęła się łagodnie i z pogodą w głosie powiedziała:
— Chłopaku mój... dziwisz się czemuś? Myślisz zapewne, że przestałam cię kochać? O, nie! To jest niemożliwe! Kocham ciebie jeszcze bardziej i głębiej, lecz mogłabym już bez skargi i żalu rozstać się z tobą, mój Żbiku! Nie wiem, co się
Strona:F. Antoni Ossendowski - Nauczycielka.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.